Sobota, 27 kwietnia 2024 - 118 dzień roku | ||||||||||||||||||||||||||||||
|
KAZNODZIEJA… Jestem w kościele jak w każdą niedzielę, od razu się ucieszyłem widząc lubianego celebransa i kaznodzieję, który w wielkim skupieniu podchodząc do ołtarza Mszę świętą celebruje i skłaniające do refleksji homilie wygłasza. Czytań mszalnych uważnie słucham i radość we mnie wzbiera bo właśnie ta niedziela przedostatnią kończącego się roku liturgicznego. To już wiem, że będzie coś z Sądu Ostatecznego. Nic się nie pomyliłem. A więc kaznodzieja ukaże na co zasłużyłem. W centrum uwagi postać sprawiedliwego Chrystusa sędziego. Niebo pełne zbawionych i miejsce kary tych, którzy Bogiem wzgardzili, świadomie Boga odrzucili, ludzi potępionych. I jak Bóg sędzia sprawiedliwy takich należycie karze. Kaznodzieja Ewangelię uważnie przeczytał. Z szacunkiem Świętą Księgę ucałował, uniósł lekko do góry i zamknął. Odniósł w procesji na widoczne miejsce. A mnie aż mocniej bije serce czekając na jego nauczanie, na słowa przemyślnie dobrane. Spojrzał po zgromadzonych swym miękkim wzrokiem, po kościelnej nawie oczami krąg zatoczył, na sobie skupił wszystkich. Wielka cisza nastała. Jakby ten lud boży zahipnotyzował, zauroczył. W kościele cichutko jak makiem siał. A on zaczął powoli przyciszonym głosem, coraz głośniej, donośniej i już nie mówił, a huczał i grzmiał. Jego głos ślicznie w wypełnionym kościele wiernymi gromko brzmiał. Z rozłożonymi rękami, z oczyma wpatrzonymi w słuchających ludzi, przy ambonce jak starozakonny prorok wyglądał. Gdy zaczął do potępieńców się dobierać mnie aż gorąco się robiło jakby mnie samego ogień zaczął sięgać. Wręcz czułem wokół siebie jego piekące płomienie. A on dalej mówił za jakie to obrzydliwości, wyuzdanie, sprośności, hultajstwa, nieprawości tu się dostali i przez jakie uczynki tak okropną wieczność sobie wypracowali. Dopiero jak zaczął Dekalog przeglądać to już nie wesoło grzesznik zaczął wyglądać. Aż wierzyć mi się nie chciało, że naprawdę to wszystko ktoś w swym życiu popełnił, że tak się dziać mogło i ponoć się działo. I tak sobie pomyślałem. Do kogo? kaznodzieja to mówi? Do nas tu zgromadzonych? pobożnych, modlących się ludzi? Przecież my nie tacy, a ludzie wierzący, że czasem coś nas skusi, ale my z sakramentu pojednania korzystający. I tak bardzo się ucieszyłem, bo takich okropnych grzechów na sumieniu nie miałem i nigdy nie popełniłem. To w takim razie pewne swe miejsce w niebie już nam. Tak o sobie uradowany pomyślałem i chyba nie tylko w tym kościele ja sam. Aż mi się ulżyło gdy kaznodzieja przeszedł do zbawionych. Do mających swe miejsce po prawej stronie. Byłem już uspokojony i z treści zadowolony. Usłyszałem, za co człowiek będzie zbawionym, czyli błogosławionym. To mnie podniosło na duchu, otuchy dodało, już się tam widzę i sobie podobnych, których jak widać wcale nie tak mało. Kaznodzieja skończył. Nawet mu nie klaskano, po chrześcijańsku podziękowano głośno i serdecznie: „Bóg zapłać” chórem powiedziano. Mszę św. kontynuował, wierni śpiewali, wspólnie się modlili, Eucharystią wzmocnieni, pobłogosławieni rozeszli się, rozjechali. I ja szczęśliwy. Na duchu podniesiony. Zadowolony z siebie bo jestem pewny, znam swoje miejsce, będę w niebie po Chrystusa prawej stronie. Będę zbawiony. Radość me serce rozpiera. Mym udziałem będzie szczęście nieba. Śpiewałbym i skakał z radości, że jestem dobry i pobożny, a me zbożne życie już samo domaga się nagrody szczęśliwej wieczności. I nagle czuję jakiś powiew, kogoś koło siebie. Ktoś mnie szturchnął w bok. Wprawdzie idą wokół ludzie ale to nie aż taki tłok. I pojąłem od razu. Już nieraz tak robił mój przyjaciel, mój dobry nieodłączny druh, moja osobista ochrona, mój anioł stróż. Pytam, tyś tu? Czy coś mi zagraża? Czy się naraziłem znów? Więc jasno proszę mów! A on swe niebiańskie oczy w moje wlepił, na wskroś mnie przeszył i wierci mą duszę i do mnie, że z kazania chyba nie wszystko dobrze zrozumiałem skoro w czasie jego słuchania tylko o drugich myślałem, a sobie samemu tylko dobro przypisałem, że za pewnym się czuję jakbym już był w niebie. I jął mi prawić morały, że wprawdzie umiem katechizm ale nie dokładnie i do tego nie cały. Że moja wiedza za mała, że aby się zbawić nie wystarczy zachowywać tylko Boskie Przykazania, bo to prawdy tylko połowa. I zaczęła się siarczysta anielska mowa. Przytaknął mi otwarcie, że w Pana Boga wierzę to prawda, ale…ale… A ja bronię się zażarcie. Przecież się modlę, paciorek mówię, czasem zaśpię, z pośpiechu opuszczę, może nieco skrócę, ale znak Krzyża Świętego zawsze zrobię. Do kościoła chodzę, nawet do bractwa należę, szanuję rodziców, krzywdy nie wyrządzam, po cudzą własność nie sięgam, do ludzkich kieszeń nie zaglądam. Zalotny nie bywam, na panie nie zerkam, pożądliwie nie spoglądam. Nie uwodzę, nie podrywam. A to już psia dola ma, choć tego nie pragnę same przychodzą do mnie ale tylko w snach. Wysłuchał obrony rzetelnie i jak obuchem we mnie. A te twoje myśli kudłate? A w nich to, co zakazane, rozkoszne i lubiane? A grzeszne pragnienia? choć dalekie do spełnienia ale były prowokowane? A uciecha i radość grzeszna? to już rzecz poważna, naprawdę niebezpieczna. Na te anielskie wywody ciepło mnie ogarnęło. Me lico ze wstydu płonęło. Bo po raz pierwszy w życiu wyciągnął mi wszystko z mej skrytki na wierzch, co miałem przed nim, schowane głęboko i w ukryciu. Wcale na tym nie poprzestał. Jakby nabrał odwagi. Chciał zbić mnie z tropu. Coraz głębiej sięgał i coraz nowsze, grubsze sprawy tak po woli po trochu wyciągał i przedstawiał jakby się mną zabawiał. I sięgnął do tego worka, który zwie się Z A N I E D B A N I A i wmawia we mnie, że to bardzo ważne choć nie Przykazania. I pyta mnie otwarcie z zaciekawieniem. Czy przebieg Sądu Ostatecznego nie śledziłem, o którym mówił kaznodzieja? że prawdę, za co jedni zostali zbawieni, po drodze zgubiłem? Bo nie pomogłem, nie przyodziałem, nie odwiedziłem, nie pocieszyłem, nie nakarmiłem. I tak mi ON rachunek sumienia robił. Grzebał w mej duszy, moje zaniedbania gęsto łowił i powiedział mi mój anioł stróż wcale nie taki zadowolony, no widzisz kochany, cóż, bierz się do roboty, napraw wszystko póki czas, bo jeszcze żyjesz, i jeszcze go masz. Już z radości nie podskakiwałem. Choć nie wesoło mi było, nie płakałem. Po raz kolejny się przekonałem, że moje zbawienie na sercu mu leżało. Naprawdę go obchodziło. Pomocnym był mi anielski rachunek sumienia, w którym dokładnie mi wykazał, co mam do zrobienia by spełniły się marzenia o Domu Ojca, o nagrodzie wiecznej, o niebie, o szczęśliwej wieczności, wiecznego zbawienia. I zgodnie z anioła stróża radą i zaleceniem choć zasmucony, mocno upokorzony, ale na niego nie rozżalony, z solidnie potrząśniętym przez niego sumieniem, dojrzałem przed sobą, pole pracy rozległe. By szczęśliwość wieczna, która mym marzeniem, przez pracę nad sobą dawała mi szanse bardziej pewne dzięki wierze i wytrwałości w dobrym postanowieniu: iść drogą trudną, ale pewną ku szczęśliwości, ku duszy swej zbawieniu. - - - - - Każdy z nas ma swego stróża anioła. Ma delikatny, choć wyraźny głos. Ale jak potrzeba to szturchnie, krzyknie i zawoła. Szczególnie wtedy, gdy twój największy wróg rozkoszy świat ci ukazuje i zaprasza do tego grona. - - - - - Wśród różnych modlitw do końca swych dni nie zamaż w swej pamięci tej do anioła stróża. Byś swym postępowaniem jego nie zasmucał, a on do bycia przy tobie nie zniechęcił się. - - - - - Ciesz się, że masz anioła stróża, który cię strzeże. Jeżeli będziesz słuchał jego głosu, wytrwasz w wierze. jacek |
|
||||||||||||||||||||||||||||