Sobota, 27 kwietnia 2024 - 118 dzień roku | ||||||||||||||||||||||||||||||
|
Maryja … Nazaret miejscem Jej zamieszkania. Dom skromny, schludny i czysty. Rodzice pobożni jedną Ją mieli, była ich marzeniem, spełnieniem nadziei. Była panienką, młodą, młodziutką, z rumieńcem na twarzy, z ciemnymi włosami, oczyma z blaskiem, zamyślonymi. Cichą, pokorną, skromniutką. Bóg na nią
wejrzał, dojrzał i obdarzył darami, łaskami, przywilejami, o jakich człowiek nie mógł marzyć i nie marzył. W dowód wybrania doznała odwiedzin Anioła Gabriela, Zwiastowania. Osobą anioła, jego słowami się zdumiała. propozycją zmieszała. Zgodę wyraziła, „tak” Bogu powiedziała. I powiem Ci, że wiem, czego Ona wtedy nie wiedziała. Jak potoczy się życie Jej, czego zazna jako Matka Chrystusa. Kto pomoże Jej w utrzymaniu, wychowaniu Syna, który przez swe przyjście na świat wymaga poświęcenia, troski, matczynej miłości. Tego nigdy Jej nie braknie, brakować nie będzie. Innym braknie zrozumienia dla matki brzemiennej. Kłopotu nie chcieli mieszkańcy Jerozolimy nie dając Jej na noc schronienia, i urodzi Chrystusa, w stajence betlejemskiej. Tego Anioł Gabriel Jej nie powiedział. Czyżby on, wysłannik Boga tego nie wiedział. Być może, nie wyruszyłaby w drogę z Nazaretu. miałaby usprawiedliwienie za nie wzięcie udziału w spisie ludności. A tak, została zdana na drugich, ludzi bez serca, nie czułych, bez wyrozumiałości. Powiem Ci jeszcze coś. Nigdy z Jej ust skargi nie usłyszysz pod adresem ludzi, którzy głośno do wiary w Boga się przyznawali, a swym postępkiem kłam temu zadali. I być może następnego dnia owce, woły, w świątyni jako ofiarę Bogu
składali. Usłyszą po latach, aż Chrystus dorośnie. Powie im sam, że wiara w Boga, miłość ku Bogu, musi mieć wpływ na postępowanie. Że nie owce, nie kozły składane w ofierze świadczą o wierze, a bliźni w potrzebie dostrzeżony. Bóg Jej cierpliwość nagrodził, bo danym jej było patrzyć z radością na przychodzących do stajenki z darami pasterzy, mędrców. Była wdzięczna, urzeczona ich zatroskanymi sercami. Z bólem serca przyjmuje wieść, którą Józef w śnie od anioła otrzymał, że od króla Heroda grozi niebezpieczeństwo. Zdana na Boga, na zapobiegliwość Józefa, zawija swe maleństwo, bierze na ręce, siada na osiołka. A Józef, Drepta obok Niej. Poszli w daleką drogę, w obcy kraj, do Egiptu. I domyślać się tylko mogę jak wielką miała w swym sercu troskę by nic złego nie spotkało ich, i nic nie zagrażało dziecięciu. Czasu wiele miała na przemyślenia. Mimo niedogodności, kościstego grzbietu osła, swe dziecko do serca przytulała i pytała sama siebie dlaczego? doznają tyle cudowności. W pamięci odnajdywała słowa anioła „Będzie Synem Bożym”. To, dlaczego? tyle przeciwności. Tego nie pojmowała. Obcy kraj był im schronieniem na czas niedługi. Bo sprawiedliwy Bóg Heroda śmiercią
powalił, tak jak on niewinne dzieci życia pozbawił. Dlatego, bo zląkł się tego, co usłyszał od Mędrców, którzy pytali jego o miejsce narodzin króla żydowskiego. Niebezpieczeństwo zażegnane. Dziecko podrosło, przybrało na wadze i znów cichutko na osiołka siada, bo tak anioł powiedział we śnie Józefowi i w drogę. Rada, że wraca do swego rodzinnego domu, w którym rozmawiała z Aniołem. Zawsze droga powrotna krótszą się wydaje. Bo radość spotkania z bliskimi bliższa się staje. I przychodzi chwila, że Maryja z sercem radosnym, Józef zadowolonym, utrudzeni, zakurzeni, Ona z dzieckiem na ręku z osiołka zsiada przed domem. A tu spotyka otwarte ręce, łzy radości swych rodziców, czekający ich dom ofiarujący godne warunki i kochające serce. Najbardziej ciekawi dziecka. Przyglądają się, wpatrują, biorą na ręce, wszystko im się podoba. I czarne włosy, piękne duże
oczy, i gdzie się da całują. Wreszcie w domu, koniec tułaczki, zaczyna się normalne życie w przyjaznych warunkach. Józefa, Jezusa i Jego Matki. Na matczynych rękach, w powijakach, w kołysce, głodny płakał, pierś dostawał. Nakarmiony, syty, oczka zamykał, spał i chrapał. Wtedy cichutko, bezszelestnie na palcach chodziła szczęśliwa, że może coś zrobić. Józefa
poprosiła o drzewo do kuchni, by ogień rozpalić, posiłek przygotować. Jezus spał, a Ona sprzątała, pieluchy prała. Dziecko rosło w rodzinnej atmosferze, pod czułym okiem Mamy i Józefa troską. Radością było raczkowanie i pierwsze nieudolne stawanie. Próba chodzenia i wywracanie. I trzeba dzieciaka pilnować. Zaczyna pod nogami się plątać, wszystko ściągać, wszędzie zaglądać, wywracać, rozrzucać. A Ona cierpliwie poustawia, poukłada, powkłada, będzie sprzątać i na szczęśliwą wygląda, że mały, zdrowy, dzielny, żwawy, choć bałaganiarz. Z radością słyszy Jego pierwsze słowa „Mama”. Bardzo się cieszy. Wszystkim rozpowie, że mówić zaczyna, sylaby składa. Ręce ku Niej wyciąga, na rękach by chciał by ponosić, by zająć się nim ufnie na mamę spogląda. Czas niemowlęctwa minął. Wyrósł z kołyski, wózka, pieluch. O własnych siłach z domu wychodzi. Tym wabi sobie podobnych, choć pod opiekuńczym okiem Mamy. Z rówieśnikami w piasku się bawi, domki stawia i ku ich uciesze ptaszki z gliny skleja, rzędem ustawia. Wszyscy patrzą, podziwiają, a Jezus mały klasnął w dłonie i ptaszki poleciały. Dzieci do tej pory nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziały. Mama słysząc, tylko się uśmiechnęła. Domyślała się skąd ta sprawność się wzięła. Jeszcze nie jeden raz zrobi coś, czym innych w zdumienie wprawi, a będzie to zawsze pożytkiem, nigdy na złość, nigdy nikomu swymi pomysłami przykrości nie sprawi. Przyszedł czas szkoły, nauki czytania, pisania. Nie wiem czy zadowolony. Każdego dnia z rana, z podobnymi sobie do świątyni zmierza, bo w niej jest miejsce nauczania. Elementarzem Księgi Mojżesza, Powtórzonego Prawa, Księgi Historyczne, Prorocy. Na nich poznawał litery, uczył się sztuki czytania. Z nich czerpał wiedzę o swoim narodzie. Do domu zamyślony wracał. Mamie opowiadał, stawiał pytania. Nie wszystkie łatwe, bo i dla Niej były zagadką bez rozwiązania. Nie mógł zrozumieć jak? mogło się stać, że Bóg proroków posyła, są posłańcami Boga, a naród ich nie słucha, lekceważy, z kraju wyrzuca, pozbawia wolności, znęca się nad nimi, męczy, zabija jak największego wroga. Odpowiadała krótko, dosadnie. Taką cenę płaci się za prawdę, której słuchać nie chcieli bo dotykała ich życia. Złego postępowania, niezachowania Bożego Prawa. Za to wisiał nad nimi gniew Boga, Boża kara. Jezus słuchał swej Mamy zadumany i pyta dalej, to jak mogą ci sami w świątyni zarzynać woły, barany, i składać w ofierze Bogu? Maryja wyjaśnia zgodnie z prawdą. Na tym polega ich zło, ich fałsz, ich zakłamanie, że czyniąc źle nie mają ochoty na zaprzestanie. Jezus spuścił głowę i powiedział Mamie, że jutro w szkole, rabiemu postawi to samo pytanie. Pytaj, powiedziała Maryja i pomyślała, chyba kłopoty się zaczną, zwróci na siebie uwagę przez takie pytania. Za to Józef w wykładowcę się nie bawił. Zawsze niezmiennie powtarzał, że Bóg dobro nagradza a zło karze. A tego karania było wiele. Pomyśleć: poganie, rzymianie narodem rządzą, wolność odebrali, z świętości szydzą, wierzący lud uczynił swymi niewolnikami. Jezus coraz chętniej pytał Mamy. Coraz więcej czasu spędzał z Józefem przy pracy, w której pomagał ale i stawiał pytania, na które odpowiedzi się domagał. Było ich coraz więcej i nie na wszystkie dostawał. Czas płynął, dorastał, młodzieńcem się stawał i bywały zdarzenia, które rodzice na długo zapamiętali. I tak, raz wielkiego strachu napędził mamie i Józefowi. Byli w Jerozolimie na Świętach Paschy. Jezus przebywał z rówieśnikami i Jego rodzice sądzili, że będzie wracał razem z nimi. Ale się pomylili. Musieli z drogi zawrócić by po trzech dniach znaleźć go w Świątyni rozmawiającego z uczonymi. I tak się stało, że mimo strachu rodziców, oprócz wyrzutu, synkowi się nie oberwało. Maryja przeczuwała. Coraz częściej będzie Go widziała pośród takiego grona. Bo dorasta, mężnieje, zna problemy, poznaje ludzi, otoczenie, powstają pytania, szukanie odpowiedzi. A On Coraz bardziej poważnieje, coraz więcej zagadek się pojawia. Maryja patrząc
na syna, Jego poczynania, na pamięć jej przychodzą słowa anioła w chwili Zwiastowania. „Syn Boży” duma Ją napawa, że jest Jego Matką radości doznała, ale też przeczuwa, że i cierpień to przysporzy. Szczęścia w tym doznała, że Go miała długo przy sobie. Dopiero w trzydziestym roku swego życia opuszcza dom, całuje Jej ręce, policzki, skroń. A Ona znakiem matczynego błogosławieństwa wyraża swe życzenie pomyślności, szczęścia, powodzenia, ustrzeżenia od przykrości. Przeciwieństw losu, wypadku, od złych ludzi. Długo stoi w progu domu. Towarzyszy synowi swym wzrokiem. On czuje go na sobie, odwraca się, ręką pomachał Jej. Poszedł swą drogą. A wizerunek Jej twarzy na zawsze zachowa w sobie, W sercu swoim. Długo stała przed domem. Myślała, że może jeszcze raz odwróci się do Niej, że zobaczy Jego rękę w geście pożegnania. Tego nie zrobił. Szedł miarowym krokiem, a każdym oddalał się od rodzinnego gniazda. Bo przyszedł na Niego czas pracy, trudu, wypełnienie swego posłannictwa. Tak rozpoczął misję proroka, misję nauczyciela, tak wzeszła gwiazda Chrystusa Zbawiciela. I poszedł tam, gdzie zwykł wcześniej zaglądać. Nad jezioro Genezaret. Tam lubiał się przyglądać powracającym rybakom z połowu ryb. Chciał widzieć jak dużo ich z sieci będą wyciągać. Patrzył na sieci, na mnóstwo ryb. Uważniej patrzył na tych, którzy je złowili. Podziwiał ich zręczność i trud. Widział ich radość jak z udanego połowu się cieszyli. Upatrzy sobie kilku z tego grona powie im proste słowa: „Pójdź za Mną”. Posłuchają. Wszystko zostawią dokładnie nie wiedząc kim ON jest? Z czasem zobaczą, uwierzą, przekonają się. Kiedy Jego uczniami, apostołami, świadkami zostaną. Przebywanie z Nim zaczną radośnie. Bo już o Nauczycielu z Nazaretu było głośno. Pewnego dnia, wszyscy otrzymali zaproszenie na wesele jako wyjątkowi goście. Skorzystali. Nie wiem, czy prezenty dali. Ale cudownie skę zrewanżowali Dzięki swemu Mistrzowi, który weselnikom uciechę sprawił, z kłopotu wybawił bo wodę pobłogosławił a ta winem się stała. Wynikło z tego zdumienie, podziw, zachwyt i zrodziło pytanie, kim ON jest? i przekonanie, że to niebiańskiej życzliwości gest. Chrystusem się zachwycili. Cudowne wino pili i smak jego zapamiętają. Tylko nie wiedzieli Dzięki komu? to zawdzięczają. A tak naprawdę, to dzięki Matce Chrystusa, która też była zaproszona. To Ona zauważyła zakłopotanie gospodarzy kończącym się winem. Nie wiem, czy za mało go mieli? czy goście weselni za dużo pili? Maryja postanowiła zaradzić i zaradziła. I w te pędy do Chrystusa: „Synu wina nie mają” powiedziała. Chrystus zdumiony. Tak odpowiedział swej Matce jakby powiedzieć chciał „Cóż nas to obchodzi”. Maryja, będąc Matką wiedziała, że czego Ona chce Chrystus zrobi, tak zawsze było. Dlatego, w dialog ze synem, w tłumaczenie synowi się nie wdawała. Kto jak kto, ale Ona Syna znała. Obsługującym powiedziała jasno i krótko: „Róbcie, co wam powie”. A co powiedział wiemy. Czego dokonał, od naocznych świadków się dowiadujemy. Stągwie wodą napełnić kazał, pobłogosławił, do skosztowania zachęcił. A oni do picia się wzięli smakiem zauroczeni. Wdzięczność weselników Chrystusa
dosięgnie. Ale ten pierwszy Chrystusa cud Jej zasługą będzie. Warto Matce
Chrystusa swe kłopoty przedstawiać. Warto Matce Chrystusa o swych problemach mówić. Bo nikt tak, jak Ona ich nie zna, i nikt tak zaufania nie budzi. Nikt, tak jak Ona, skutecznie na Syna nie wpłynie i Chrystus Jej syn, przez swą Matkę przedstawianych spraw nie pominie. W kanie Galilejskiej Maryja dała do poznania, że można w Jej wstawiennictwo nabrać zaufania. Do Nazaretu po weselu wróciła, ale z Syna swego oka nie spuściła. Mimo, że był od Niej daleko, to myślała o Nim choć dorosły, to zawsze Jej dziecko. Każdy cud przez Niego dokonany, przez chorych, głodnych, kalekich doznany, o których mówił lud, a Ona w swym sercu jak w pamiętniku zapisywała,. Dumna ze Swego Syna, z Jego dokonań. Matczyne serce radość rozpierała. Zawsze pilnie nasłuchiwała co mówią o Nim? dokąd poszedł? gdzie przebywa? ilu z Nim? uczniów chodzi, niektórych z imienia znała. Był blisko, czy daleko i tak wiedziała o Nim wszystko. Bywało, że po jakimś starciu z uczonymi w Prawie, faryzeuszami domyślając się, że jest Mu bardzo przykro, wtedy jak matka szła, odnajdywała, chciała być syna blisko. Jedno spotkanie wyjątkowo zapamiętała. A to, dlatego, że pod drzwiami domu stała, w którym ON w wypełnionym po brzegi pomieszczeniu nauczał. Słuchała Go z zapartym tchem. Poznali Ją i powiedzieli Jezusowi, że na zewnątrz jest Jego Matka. A On nie poszedł do Niej od razu, tylko do słuchaczy powiedział miłe im słowa: że kto Jego słucha, ten Mu jest ojcem, matką, siostrą, bratem. Zapewne to im radość sprawiło, a tymczasem Matka na Syna czekała cierpliwie, Pod domem stała. Wierzę, że spotkania ze Synem się doczekała. Nie od dziś rozumiała, że ma specjalną misję Do wykonania. Dlatego patrzyła, zapamiętywała, choć była w pobliżu, Synowi się nie narzucała. Nie chciała przeszkadzać i nie przeszkadzała. Była pewna, że o Jej obecności Syna
zawiadomią, powiedzą Jemu o Niej, bo chciała by skorzystał z każdej okazji, możliwości i wpadł do domu odpocząć, odświeżyć się. A Ona by Go oprała, On by Jej opowiedział czego doznaje, Ona, co o
Nim słyszała. Marzenia Maryi były pragnieniami. Jezus przemierzając z apostołami Galileę, Samarię, Judeę, miał swych przyjaciół, znajomych, ludzi życzliwych, którzy dawali schronienie, czas na odpoczynek, posiłek, wytchnienie. Maryja tylko cieszyć się mogła, że na swej drodze Jej syn spotyka ludzi tak dobrych. Ludzi wdzięcznych za łaskę otrzymaną, Którzy, jak mogą służą. W ten sposób się rewanżują. Tym, bardzo pomagają. Niektóre miejsca Maryja znała z opowiadania. Betania do takich należała. Miejsce szczególne, a to ze względu na najgłośniejszy cud wskrzeszenia Łazarza, który dał początek kalwaryjskiej drodze. Przez cud
ten wrogowie Jezusa bluźniercą Go uznali za przypisywanie sobie mocy nadprzyrodzonej i to, co sam o sobie powiedział, że jest Synem Bożym. Maryja nie raz syna ostrzegała by wiedział o ich zawziętości. Jezus wiedział jedno, musi dać świadectwo prawdzie mimo, że
dozna ich gniewu, zazna wrogości. Pytała dlaczego? arcykapłani, kapłani, uczeni w Prawie, uczeni w Piśmie mają w sobie tyle jadu, tyle złości. Pytała za co? Za tyle dobra, które czyni, za tyle nieszczęść zażegnanych, łez otartych, cudów dokonanych. Rozmnożenie chleba, połowów udanych, ludzi uzdrowionych, wskrzeszonych. Tak Maryjo. Właśnie za to. Bo ich trwogą napawało co Jezus mówił o sobie i dokonuje takich rzeczy jako oni, przedstawiciele ludu, namaszczeni Arcykapłani, słudzy Jahwe czynić nie mogą. Maryja Bardzo się o syna obawiała, bo fala wrogości na sile wzbierała. A On, ani się bał, ani lękał, ani trwożył, choć wróg na Nim swe języki ostrzył, fałszerstwa mnożył, bluźnierstwo zarzucał, sądem straszył, karą groził. Maryi odwagi dodawała wypowiedź syna, którą zapamiętała i w podobnych sytuacjach sobie powtarzała: „Jam po to przyszedł na świat, aby dać świadectwo prawdzie”, Ale ta prawda dla Starszyzny gorzką się okazała, a Jemu zemstę przybliżała. Jezus wpadł na cudowny pomysł. Postanowił, choć raz razem z apostołami i tylko w ich gronie spożyć wieczerzę. Wskazał miejsce, gospodarza domu. Wydał polecenie by przygotowano potrawy, chleb, wino, by przygotowano stół, ławy, misę z wodą do obmycia nóg, tak by był zachowany cały ceremoniał przyjęcia świątecznego. Tak wszystko zostało przygotowane. A to, co podczas się działo, zdumiewało, zastanawiało, począwszy od tego, że On ich Mistrz nogi im umywa. Potem wygłasza mowę jak testament brzmiącą. Błogosławiąc chleb mówi, że to Jego ciało. Błogosławiąc wino mówi, że to krew
Jego. Te słowa słyszą, tych słów słuchają, a nie wiele rozumieją z tego. Nic dziwnego, bo pojąć się nie da. Potrzebna jest wiara, a w nich zda się jeszcze mała. Syci pokarmem, syci zdarzeniami, syci Jego słowami, świadom tego co otrzymali, kim się stali nikomu z nich nie przyszło do głowy, że taką wieczerzę spożywali z Nim pierwszy i ostatni raz. Bo wrogowie mieli już plan gotowy. Z Wieczernika wyszli. Jezus kierunek wyznaczył, Ogród Oliwny z mnóstwem drzew, na stoku położony. W pełni księżyc ich dostrzegł i na nich patrzył. Wszyscy byli rozmowni. Tylko Jezus był zamyślony. Doszli, miejsca sobie znaleźli, Jezus poprosił z nich trzech i poszli nieco dalej. A On ukląkł i się modlił. Apostołowie jedni się zdrzemnęli, inni twardo spali. Zbudził najbliższych sobie z wyrzutem, że nie czuwali. Podnieśli oczy i spostrzegli Jego twarz bardzo zmienioną. Smutną, zalęknioną, spoconą. Odwrócił się i poszedł modlić się dalej. Nie wiele czasu upłynęło, wraca,. Słyszą dochodzące głosy. Jego apostoł na czele Judasz, za nim cała zgraja ludzi, żołnierzy. Judasz podchodzi całuje swego Mistrza w twarz. Tym pocałunkiem zdradza. Jeden Piotr staje w obronie. Jezus jej nie chce, nie potrzebuje. Wkrótce się dowie, że wszystko to, co się dzieje, to Boży plan się realizuje. Przestraszeni uciekli, Każdy w swoją stronę. Pomyśleli koniec kariery, przerażeni. Najmłodszy Jan głowy nie stracił, co sił w nogach do Jezusa Matki pośpieszył z wieścią smutną, złowrogą. Ostrą jak miecz wbity w serce. Jej syn Jezus zdradzony, pojmany, skuty, w rękach żołnierzy na polecenie arcykapłanów rzekomych pasterzy ludu, który w Boga wierzy, oczekuje Mesjasza, ale takiego, jakiego sam sobie wyobraża. Nie skrywając bólu, tłumiąc łzy rusza w drogę do Jerozolimy. By jak najbliżej być przy Synu. Może potrzebować Jej w tym czasie próby. Jan mówi Maryi o ostatnich wydarzeniach. o Wieczerniku, o Wieczerzy, którą kazał przygotować. O tym, co powiedział o Swoim ciele, o krwi Swojej. Czego dokonał nakazując im czynić to na Jego pamiątkę. Maryja zdumiona, że tyle się wydarzyło przed Świętami Paschy a Jej przy tym nie było. Nie wiem, kto przegapił, że nie było tam Jego Matki. A bardzo by się przydała. Byłaby świadkiem czegoś tak ważnego jak błogosławienia wina, chleba, cudu Eucharystycznego. Patrzyłaby na Jezusa w geście umywania apostołom nóg, wysłuchałaby w uroczystej modlitwie Jego słów by jedno stanowili, by wzajemną miłością siebie darzyli. Wszystko apostołowie Maryi opowiedzą przy najbliższym spotkaniu. Okaże zrozumienie, że tylko apostołowie mogli dzielić z Chrystusem tak ważne wydarzenie. Apostołowie będą jeszcze nie raz Jej opowiadać. Będzie prosić by powtarzać Jego słowa, by je zapamiętać, zachować. Wielkim bólem dla Niej pozostanie prawda, o zdradzie apostoła Judasza, którego jak innych sam powołał, zaufaniem darzył. A on o karierze, o korzyści osobistej marzył. Przyjmie to wszystko jak kolejne zdarzenie wypełniającego się proroctwa o mieczu boleści. Kiedy je słyszała z ust starca Symeona nie wiedziała co ono, w sobie mieści. Teraz już wie, że losy Syna, zdarzenia z Nim związane ranią serce, wyciskają łzy ludzką nienawiścią, wrogością zadane. Jak pomóc? będzie Matki pytaniem. Do kogo? się zwrócić z prośbą o wysłuchanie. Gdzie szukać pomocy? Ratunku dla syna jak wokół tak wielu wrogów. Przyjaciół, apostołów, uczniów nie widać. Ani tych, których uzdrowił, którym życie przywrócił, których nakarmił, którym cudownie chleb rozmnożył. Zalęknieni, strachem podszyci, jakby o doznanym dobru zapomnieli. Maryja z tymi myślami pozostanie sama szukając towarzystwa niewiast w nadziei, że czegoś się dowie prędzej niż rozproszeni, przestraszeni apostołowie. Są miejsca, do których prawa wstępu nie ma. Musi stać za zamkniętymi drzwiami. Co się za nimi działo? Co zrobili? z Jej synem Dowie się jak Go zobaczy, kiedy Piłat związanego pokaże zbiegowisku i powie „Oto człowiek” A Matka dojrzy poranione Jego ciało. Zacznie się to, co najgorsze, najokropniejsze w życiu Matki. Patrzenie na mękę, zadawany ból, bicie syna bez możliwości niesienia pomocy, bez szansy zbliżenia, spojrzenia w oczy by powiedzieć: „ Jestem przy tobie” I choć tym, doznawany ból uczynić lżejszym. Szukać będzie okazji by dać znać o swej obecności i szepnąć choć słowo o swym bólu, o swej miłości. Przyjdzie moment niezapomniany na kalwaryjskiej drodze, kiedy
Jezus z krzyżem na ramionach czuje na sobie wzrok Matki i spojrzy w Jej stronę. A Ona z szeroko otwartymi oczami przysłoniętymi bólem, łzami, powie Mu wszystko w jednym słowie „Jestem” patrz jak blisko. Dostrzeże Maryja odważną Weronikę widząca zakrwawione oblicze. Nie zważając na nic, przez gapiów się przedziera, staje przed Jezusem i twarz Mu ociera. Widzi Maryja płaczące niewiasty, słyszy słowa Syna „Nie płaczcie nade Mną ale nad synami waszymi”. Wie o kim mowa. Nad Jego oprawcami, ludzi tej ziemi, Jego ojczyzny, tak niewdzięcznymi, zabijającymi proroków, nienawistnymi. Przerażona upadkami Syna nie wie czy się podźwignie? Czy wstanie? Bity, zmuszony do wstania pójdzie dalej. Na szczyt góry kalwaryjskiej, miejsce kaźni. Tam drogę Jej zagrodzą, iść dalej by być jak najbliżej nie pozwolą. Nie chcą by niewiasty patrzyły na przybijanie rozpiętego ciała na krzyżu. Ale też nie chcą by im, w tym przeszkadzano płaczem, złorzeczeniem, nazywając ich oprawcami. Dopiero jak podniosą krzyż, osadzą go w ziemi, sami spojrzą czy dobrze? wyrok wykonali. Ręce wytrą, odzienie otrzepią, zerkną na wiszące w konwulsjach ciało świadomi, że zrobili co do nich należało, A dla wiszącego zaczyna się konanie. Nikt nie wie jak długo? będzie trwało. Maryja podchodzi pod sam krzyż. Unosi głowę, patrzy wzwyż na Jego oczy patrzące w niebo szukając litości. Na Jego ciało poranione, zakrwawione. Usta otwarte, spragnione. Na rozdzierające się rany rąk i nóg pod ciężarem własnego ciała i słyszy tych kilka Jego ostatnich słów: o przebaczeniu, o raju dla łotra, o pragnieniu. Ale też słyszy słowa do siebie skierowane, by syna miała w Janie, a on apostoł Jego umiłowany wziął Ją do siebie i miał w Niej Mamę. I przychodzi moment, kiedy Jezus w konwulsjach cały, a na drżącym, skrwawionym, spoconym ciele muchy żerowały, wypowiada ostatnie słowo „Wykonało
się”. Skonał, Bogu ducha
oddał. Jezus wisiał, ciało bladło, głowa opadła. Dla pewności, że nie żyje żołnierz na oczach Matki bok włócznią
przebija. Wypływa krew i woda. Tego momentu nie wytrzymuje cała przyroda. Ciemności nastają, trzęsienie ziemi, groby pękają. Wojsko, gapie, arcykapłani przerażeni pośród ciemności, wichury, ocalenia, drogi szukają i słychać głos spóźniony żołnierza „Zaiste to Syn Boży”. Maryja o tym wiedziała. Teraz została sama. Ludzka nienawiść Go zabiła, Syna Jej zabrała. Martwe Jego ciało zdejmą z krzyża. Matka weźmie Je na kolana, do serca przyciśnie, przytuli jak przed wielu laty w Betlejem, w stajenki żłobie. Owiną w płótna, w pośpiechu złożą w pożyczonym grobie, bo nadchodzi szabat. Ręce z krwi umyją, do modlitwy złożą, ich usta wypowiedzą „Przyjdź Panie, nie zwlekaj,” „Niebiosa spuśćcie Zbawiciela”. A oni już się Go pozbyli. W kłopot ich wprawiał, innego chcieli, o twardym sercu, z mieczem w ręku. Takiego, który rozprawiłby się z rzymianami a nie, wdawał się z grzesznikami, mówił o miłości nieprzyjaciół, o przebaczeniu wrogom i na co dzień zasypywał ich morałami. Czekać będą dalej. Ich niedoczekanie. Raz Mesjasz przyszedł, szybko się Go pozbyli, bo więcej było w nich zła niż wiary. Mesjasza do krzyża przybili, uśmiercili. Myśleli, że kłopotu się pozbyli, a tym tylko go sobie narobili. Prawdą jest, że Mesjasz powtórnie przyjdzie w dzień Sądu
Ostatecznego. Niech się modlą, Boga proszą, błagają dla siebie plemienia przewrotnego i czekają na miłosierdzie Jego. Wieść o śmierci Jezusa, Proroka, Nauczyciela z Nazaretu szybko się rozchodziła. Zanim do wszystkich dotarła inna radośniejsza, trudną do uwierzenia nadchodziła. A była prawdziwą. Że wstał z grobu, zakpił z wszystkich swoich wrogów. Bo oni, tym razem swej złości już nie będą mogli na Nim wyładować. Będą mieli kłopot inny. Nie będą im dowierzać a będą od nich odchodzić. Przestaną ich poważnie traktować. Zostaną sami ze swą niewiarą, niewiernością, z krwią Boga na rękach, z grzechami. Najwięcej radości zazna Matka Maryja. Gdy zobaczyła przychodzącego do Niej zmartwychwstałego Syna. A przyszedł by podziękować za wszystko za co się zgodziła, czego zaznała, co doświadczyła. Poprosi Ją by Jego uczniów jak synów miała. A ich, by troszczyli się o Nią, jak Matkę traktowali. To ich zespoli, zjednoczy. Będą jak rodzina. Jej dom, ich domem się stanie skąd pełni wiary, napełnieni Bożymi darami pójdą w świat z zapałem, głosząc Dobrą Nowinę o Chrystusie Zmartwychwstałym. Odtąd zawsze będzie w pobliżu apostołów grona. Wiedzieć będzie o licznych Jego pojawieniach, o cudach, które dokona. Aż przyjdzie dzień kiedy ucałuje Jej ręce i odejdzie do nieba. W Wieczerniku wraz z uczniami trwać będzie na modlitwie. Napełniona wraz z nimi Ducha Świętego Darami wróci, skąd przyszła. Do Nazaretu, do domu, w którym doznała Zwiastowania. Dożywając swych lat czekać będzie radosnego spotkania ze swym Synem po przekroczeniu śmierci progu w wieczności. Ale dając swe ciało Bogu, względy niebios sobie zaskarbiła. I kiedy przez śmierć Jej dusza do Boga wracała nie pozwolił Bóg by grobu zaznała. Z duszą i ciałem wziął Ją do nieba. W to wierzymy i podziwiamy jak Bóg dobro człowiekowi pamięta. Bo za nie Maryja, Matka Jezusa nam Matką pozostanie. Jako Matka wszystkich ochrzczonych, wierzących, jako Wniebowzięta. Czci ją świat w miejscach cudownych, w których się objawiała. Czcimy Ją na Polskiej ziemi, na której matką się okazała, chroniła, osłaniała, oddalała niebezpieczeństwa, gdy naród był w niewoli, w kajdanach. I za to w podzięce, że była obroną ogłosiliśmy Ją naszą Królową. Z dzieciątkiem na ręku, na głowie z polską koroną. Polaków przekonała, że jest Matką Boga, choć nie wszystkim Bóg bliski, ale ONA wszystkim zawsze Droga. Zawsze z Jej medalikiem, z Jej obrazkiem, z modlitwą do niej, ufny w Jej wstawiennictwo gdy trwoga, gdy choroba, gdy śmierć blisko, choć z dala od Kościoła. Wierzę, Nie zawiedzie, bo żadna Matka syna nie odtrąci nawet wtedy gdy niedobry, zły. Bo dla Matki tylko błądzi. Wiem, co robi. Do serca przyciśnie, mocno przytuli, do ucha szepnie pojednaj się z Bogiem i on to zrobi, bo Matce uwierzy. Ona go przekona, i ze łzą w oku, ze zranioną duszą wpadnie w Miłosiernego Ojca rozwarte ramiona. - - - - - Masz swą Matkę, Tę, która Tobie życie dać chciała i dała, Matką ci była kiedy byłeś od niej we wszystkim zależny, na Nią zdany. wszystko ona Ci zapewniała. Dzięki Niej, jej staraniom dorastałeś. Wyszedłeś spod jej skrzydeł dających Ci bezpieczeństwo, miłość i zawsze ochronę przed wszystkim co Ci zagrażało. Dorosłym się stałeś. Powiedz jej śmiało DZIĘKUJĘ CI MAMO tak jak Jezus Powiedział, A za co dziękował? To samo co Ty, wiedział. jacek |
|
||||||||||||||||||||||||||||