*
*
*
*
*
*
Rozmiar: 17297 bajtów
Sobota, 27 kwietnia 2024 - 118 dzień roku
Aktualności

Ewangelia

Rok A
Rok B
Rok C
Ewangelia aforyzmy

Aforyzmy rok A
Aforyzmy rok B
Aforyzmy rok C

Ewangeliczne sentencje

Uroczystości

Święta

Święci

Fraszki

Aforyzmy

Aforyzmy religijne
Aforyzmy z życia

Wiersze

Wiersze religijne
Wiersze z życia

To i owo

 

M a r y j a …

Maryja …

 

Nazaret miejscem

Jej zamieszkania.

Dom skromny,

schludny i czysty.

 

Rodzice pobożni

jedną Ją mieli,

była ich marzeniem,

spełnieniem nadziei.

 

Była panienką,

młodą, młodziutką,

z rumieńcem

na twarzy,

z ciemnymi włosami,

oczyma z blaskiem,

zamyślonymi.

 

Cichą, pokorną,

skromniutką.

 Bóg na nią wejrzał,

dojrzał i obdarzył

darami, łaskami,

przywilejami,

o jakich człowiek

nie mógł marzyć

i nie marzył.

 

W dowód wybrania

doznała odwiedzin

Anioła Gabriela,

Zwiastowania.

 

Osobą anioła,

jego słowami

się zdumiała.

propozycją zmieszała.

Zgodę wyraziła,

„tak”

Bogu powiedziała.

 

I powiem Ci, że wiem,

czego Ona

wtedy nie wiedziała.

Jak potoczy się życie Jej,

czego zazna

jako Matka Chrystusa.

Kto pomoże Jej w utrzymaniu,

wychowaniu Syna,

który przez swe

przyjście na świat

wymaga poświęcenia,

troski,

matczynej miłości.

 

Tego nigdy Jej nie braknie,

brakować nie będzie.

 

Innym

braknie zrozumienia

dla matki brzemiennej.

Kłopotu nie chcieli

mieszkańcy Jerozolimy

nie dając Jej

na noc schronienia,

i urodzi Chrystusa,

w stajence betlejemskiej.

 

Tego Anioł Gabriel

Jej nie powiedział.

Czyżby on,

wysłannik Boga

tego nie wiedział.

Być może,

nie wyruszyłaby w drogę

z Nazaretu.

miałaby usprawiedliwienie

za nie wzięcie udziału

w spisie ludności.

A tak,

została zdana na drugich,

ludzi bez serca,

nie czułych,

bez wyrozumiałości.

 

Powiem Ci jeszcze coś.

Nigdy z Jej ust

skargi nie usłyszysz

pod adresem ludzi,

którzy głośno

do wiary w Boga

się przyznawali,

a swym postępkiem

kłam temu zadali.

I być może

następnego dnia

owce, woły,

w świątyni jako ofiarę

 Bogu składali.

 

Usłyszą po latach,

aż Chrystus dorośnie.

Powie im sam,

że wiara w Boga,

miłość ku Bogu,

musi mieć wpływ

na postępowanie.

Że nie owce,

nie kozły

składane w ofierze

świadczą o wierze,

a bliźni w potrzebie

dostrzeżony.

 

 Bóg

Jej cierpliwość nagrodził,

bo danym jej było

patrzyć z radością

na przychodzących

do stajenki z darami

pasterzy,

mędrców.

Była wdzięczna,

urzeczona

ich zatroskanymi sercami.

 

Z bólem serca

przyjmuje wieść,

którą Józef w śnie

od anioła otrzymał,

że od króla Heroda

grozi niebezpieczeństwo.

Zdana

na Boga,

na zapobiegliwość Józefa,

zawija swe maleństwo,

bierze na ręce,

siada na osiołka.

A Józef,

Drepta obok Niej.

 

Poszli w daleką drogę,

w obcy kraj,

do Egiptu.

I domyślać się tylko mogę

jak wielką miała

w swym sercu troskę

by nic złego

nie spotkało ich,

i nic nie zagrażało

dziecięciu.

 

Czasu wiele miała

na przemyślenia.

Mimo niedogodności,

kościstego grzbietu osła,

swe dziecko

do serca przytulała

i pytała sama siebie

dlaczego?

doznają tyle cudowności.

W pamięci odnajdywała

słowa anioła

„Będzie Synem Bożym”.

To, dlaczego?

tyle przeciwności.

Tego nie pojmowała.

 

Obcy kraj

był im schronieniem

na czas niedługi.

Bo sprawiedliwy Bóg

 Heroda śmiercią powalił,

tak jak on niewinne dzieci

życia pozbawił.

Dlatego,

bo zląkł się tego,

co usłyszał od Mędrców,

którzy pytali jego

o miejsce narodzin

 króla żydowskiego.

 

Niebezpieczeństwo zażegnane.

Dziecko podrosło,

przybrało na wadze

i znów cichutko

na osiołka siada,

bo tak anioł powiedział

we śnie Józefowi

i w drogę.

Rada,

że wraca

do swego rodzinnego domu,

w którym rozmawiała

z Aniołem.

 

Zawsze droga powrotna

krótszą się wydaje.

Bo radość

spotkania z bliskimi

bliższa się staje.

I przychodzi chwila,

że Maryja

z sercem radosnym,

Józef zadowolonym,

utrudzeni, zakurzeni,

Ona z dzieckiem na ręku

z osiołka

zsiada przed domem.

A tu spotyka otwarte ręce,

łzy radości swych rodziców,

czekający ich dom

ofiarujący godne warunki

i kochające serce.

 

Najbardziej ciekawi dziecka.

Przyglądają się, wpatrują,

biorą na ręce,

wszystko im się podoba.

I czarne włosy,

 piękne duże oczy,

i gdzie się da całują.

 

Wreszcie w domu,

koniec tułaczki,

zaczyna się normalne życie

w przyjaznych warunkach.

Józefa, Jezusa i Jego Matki.

 

Na matczynych rękach,

w powijakach,

w kołysce,

głodny płakał,

pierś dostawał.

Nakarmiony, syty,

oczka zamykał,

spał i chrapał.

 

Wtedy cichutko,

bezszelestnie

na palcach chodziła

szczęśliwa,

że może coś zrobić.

 Józefa poprosiła

o drzewo do kuchni,

by ogień rozpalić,

posiłek przygotować.

 

Jezus spał,

a Ona sprzątała,

pieluchy prała.

 

Dziecko rosło

w rodzinnej atmosferze,

pod czułym okiem Mamy

i Józefa troską.

 

Radością

było raczkowanie

i pierwsze

nieudolne stawanie.

Próba chodzenia

i wywracanie.

 

I trzeba

dzieciaka pilnować.

Zaczyna

pod nogami się plątać,

wszystko ściągać,

wszędzie zaglądać,

wywracać, rozrzucać.

A Ona cierpliwie poustawia,

poukłada, powkłada,

będzie sprzątać

i na szczęśliwą wygląda,

że mały, zdrowy,

dzielny, żwawy,

choć bałaganiarz.

 

Z radością słyszy

Jego pierwsze słowa

„Mama”.

Bardzo się cieszy.

Wszystkim rozpowie,

że mówić zaczyna,

sylaby składa.

 

Ręce ku Niej wyciąga,

na rękach by chciał

by ponosić,

by zająć się nim

ufnie na mamę spogląda.

 

Czas niemowlęctwa minął.

Wyrósł z kołyski,

wózka, pieluch.

O własnych siłach

z domu wychodzi.

Tym wabi

sobie podobnych,

choć pod opiekuńczym

okiem Mamy.

 

Z rówieśnikami

w piasku się bawi,

domki stawia

i ku ich uciesze

ptaszki z gliny skleja,

rzędem ustawia.

Wszyscy patrzą,

podziwiają,

a Jezus mały

klasnął w dłonie

i ptaszki poleciały.

 

Dzieci do tej pory

nigdy jeszcze

czegoś takiego

nie widziały.

 

Mama słysząc,

tylko się uśmiechnęła.

Domyślała się

skąd ta sprawność

się wzięła.

 

Jeszcze nie jeden raz

zrobi coś,

czym innych

w zdumienie wprawi,

a będzie to zawsze pożytkiem,

nigdy na złość,

nigdy nikomu

swymi pomysłami

przykrości nie sprawi.

 

Przyszedł czas szkoły,

nauki czytania,

pisania.

Nie wiem czy zadowolony.

Każdego dnia z rana,

z podobnymi sobie

do świątyni zmierza,

bo w niej

jest miejsce nauczania.

 

Elementarzem

Księgi Mojżesza,

Powtórzonego Prawa,

Księgi Historyczne,

Prorocy.

Na nich poznawał litery,

uczył się sztuki czytania.

Z nich czerpał wiedzę

o swoim narodzie.

 

Do domu

zamyślony wracał.

Mamie opowiadał,

stawiał pytania.

Nie wszystkie łatwe,

bo i dla Niej były zagadką

bez rozwiązania.

 

Nie mógł zrozumieć

jak? mogło się stać,

że Bóg proroków posyła,

są posłańcami Boga,

a naród ich nie słucha,

lekceważy,

z kraju wyrzuca,

pozbawia wolności,

znęca się nad nimi,

męczy, zabija

jak największego wroga.

Odpowiadała krótko,

dosadnie.

Taką cenę

płaci się za prawdę,

której słuchać nie chcieli

bo dotykała ich życia.

Złego postępowania,

niezachowania

Bożego Prawa.

Za to wisiał nad nimi

gniew Boga,

Boża kara.

 

Jezus słuchał swej Mamy

zadumany

i pyta dalej,

to jak mogą ci sami

w świątyni

zarzynać woły,

barany,

i składać w ofierze

Bogu?

 

Maryja wyjaśnia

zgodnie z prawdą.

Na tym polega ich zło,

ich fałsz,

ich zakłamanie,

że czyniąc źle

nie mają ochoty

na zaprzestanie.

 

Jezus

spuścił głowę

i powiedział Mamie,

że jutro w szkole,

rabiemu postawi

to samo pytanie.

 

Pytaj,

powiedziała Maryja

i pomyślała,

chyba kłopoty się zaczną,

zwróci na siebie uwagę

przez takie pytania.

 

Za to Józef

w wykładowcę się nie bawił.

Zawsze

niezmiennie powtarzał,

że Bóg dobro nagradza

a zło karze.

A tego karania było wiele.

Pomyśleć:

poganie, rzymianie

narodem rządzą,

wolność odebrali,

z świętości szydzą,

wierzący lud uczynił

swymi niewolnikami.

 

Jezus coraz chętniej

pytał Mamy.

Coraz więcej czasu

spędzał z Józefem przy pracy,

w której pomagał

ale i stawiał pytania,

na które

odpowiedzi się domagał.

Było ich coraz więcej

i nie na wszystkie dostawał.

 

Czas płynął, dorastał,

młodzieńcem się stawał

i bywały zdarzenia,

które rodzice

na długo zapamiętali.

 

I tak,

raz wielkiego strachu napędził

mamie i Józefowi.

Byli w Jerozolimie

na Świętach Paschy.

Jezus przebywał z rówieśnikami

i Jego rodzice sądzili,

że będzie wracał razem z nimi.

Ale się pomylili.

Musieli z drogi zawrócić

by po trzech dniach

znaleźć go w Świątyni

rozmawiającego z uczonymi.

I tak się stało,

że mimo strachu rodziców,

oprócz wyrzutu,

synkowi się nie oberwało.

 

Maryja przeczuwała.

Coraz częściej

będzie Go widziała

pośród takiego grona.

Bo dorasta,

mężnieje,

zna problemy,

poznaje ludzi,

otoczenie,

powstają pytania,

szukanie odpowiedzi.

A On

Coraz bardziej poważnieje,

coraz więcej

zagadek się pojawia.

 

 Maryja patrząc na syna,

Jego poczynania,

na pamięć jej przychodzą

słowa anioła

w chwili Zwiastowania.

„Syn Boży”

duma Ją napawa,

że jest Jego Matką

radości doznała,

ale też przeczuwa,

że i cierpień to przysporzy.

 

Szczęścia w tym doznała,

że Go miała

długo przy sobie.

Dopiero

w trzydziestym roku

swego życia

opuszcza dom,

całuje Jej ręce,

 policzki, skroń.

 

A Ona znakiem

matczynego błogosławieństwa

wyraża swe życzenie

pomyślności,

szczęścia,

powodzenia,

ustrzeżenia od przykrości.

Przeciwieństw losu,

wypadku,

od złych ludzi.

 

Długo stoi

w progu domu.

Towarzyszy synowi

swym wzrokiem.

On czuje go na sobie,

odwraca się,

ręką pomachał Jej.

Poszedł swą drogą.

A wizerunek

Jej twarzy

na zawsze zachowa

w sobie,

W sercu swoim.

 

Długo stała przed domem.

Myślała,

że może jeszcze raz

odwróci się do Niej,

że zobaczy

Jego rękę

w geście pożegnania.

 

Tego nie zrobił.

Szedł

miarowym krokiem,

a każdym oddalał się

od rodzinnego gniazda.

Bo przyszedł

na Niego czas

pracy, trudu,

wypełnienie

swego posłannictwa.

 

Tak rozpoczął

misję proroka,

misję nauczyciela,

tak wzeszła gwiazda

Chrystusa Zbawiciela.

 

I poszedł tam,

gdzie zwykł

wcześniej zaglądać.

Nad jezioro Genezaret.

Tam lubiał się przyglądać

powracającym rybakom

z połowu ryb.

Chciał widzieć jak dużo ich

z sieci będą wyciągać.

 

Patrzył na sieci,

na mnóstwo ryb.

Uważniej patrzył na tych,

którzy je złowili.

Podziwiał ich zręczność

i trud.

Widział ich radość

jak z udanego połowu

się cieszyli.

 

Upatrzy sobie

kilku z tego grona

powie im

proste słowa:

„Pójdź za Mną”.

Posłuchają.

Wszystko zostawią

dokładnie nie wiedząc

kim ON jest?

Z czasem zobaczą,

uwierzą,

przekonają się.

Kiedy Jego uczniami,

apostołami,

świadkami zostaną.

 

Przebywanie z Nim

zaczną radośnie.

Bo już

o Nauczycielu z Nazaretu

było głośno.

 

Pewnego dnia,

wszyscy

otrzymali zaproszenie

na wesele

jako wyjątkowi goście.

Skorzystali.

Nie wiem,

czy prezenty dali.

Ale cudownie

skę zrewanżowali

Dzięki swemu Mistrzowi,

który weselnikom

uciechę sprawił,

z kłopotu wybawił

bo wodę pobłogosławił

a ta winem się stała.

Wynikło z tego zdumienie,

podziw, zachwyt

i zrodziło pytanie,

kim ON jest?

i przekonanie,

że to niebiańskiej

życzliwości gest.

 

Chrystusem się zachwycili.

Cudowne wino pili

i smak jego zapamiętają.

Tylko nie wiedzieli

Dzięki komu?

to zawdzięczają.

 

A tak naprawdę,

to dzięki

 Matce Chrystusa,

która też była zaproszona.

To Ona

zauważyła

zakłopotanie gospodarzy

kończącym się winem.

Nie wiem,

czy za mało go mieli?

czy goście weselni

za dużo pili?

Maryja

postanowiła zaradzić

i zaradziła.

 

I w te pędy

do Chrystusa:

„Synu wina nie mają”

powiedziała.

Chrystus zdumiony.

Tak odpowiedział

swej Matce

jakby powiedzieć chciał

„Cóż nas to obchodzi”.

 

Maryja,

będąc Matką wiedziała,

że czego Ona chce

Chrystus zrobi,

tak zawsze było.

Dlatego,

w dialog ze synem,

w tłumaczenie synowi

się nie wdawała.

Kto jak kto,

ale Ona Syna znała.

Obsługującym powiedziała

jasno i krótko:

„Róbcie, co wam powie”.

 

A co powiedział wiemy.

Czego dokonał,

od naocznych świadków

się dowiadujemy.

 

Stągwie wodą napełnić kazał,

pobłogosławił,

do skosztowania zachęcił.

A oni do picia się wzięli

smakiem zauroczeni.

 

Wdzięczność weselników

 Chrystusa dosięgnie.

Ale ten pierwszy Chrystusa cud

Jej zasługą będzie.

 

Warto

 Matce Chrystusa

swe kłopoty przedstawiać.

Warto

Matce Chrystusa

o swych problemach mówić.

Bo nikt tak, jak Ona

ich nie zna,

i nikt tak zaufania nie budzi.

 

Nikt,

tak jak Ona,

skutecznie

na Syna nie wpłynie

i Chrystus Jej syn,

przez swą Matkę

przedstawianych spraw

nie pominie.

 

W kanie Galilejskiej

Maryja dała do poznania,

że można

w Jej wstawiennictwo

nabrać zaufania.

 

Do Nazaretu

po weselu wróciła,

ale z Syna

swego oka nie spuściła.

 

Mimo, że był

od Niej daleko,

to myślała o Nim choć dorosły,

to zawsze Jej dziecko.

 

Każdy cud

przez Niego dokonany,

przez chorych,

głodnych,

kalekich doznany,

o których mówił lud,

a Ona w swym sercu

jak w pamiętniku zapisywała,.

Dumna ze Swego Syna,

z Jego dokonań.

Matczyne serce

radość rozpierała.

 

Zawsze pilnie nasłuchiwała

co mówią o Nim?

dokąd poszedł?

gdzie przebywa?

ilu z Nim? uczniów chodzi,

niektórych z imienia znała.

 

Był blisko,

czy daleko

i tak wiedziała

o Nim wszystko.

 

Bywało,

że po jakimś starciu

z uczonymi w Prawie,

faryzeuszami

domyślając się, że jest Mu

bardzo przykro,

wtedy jak matka szła,

odnajdywała,

chciała być syna blisko.

 

Jedno spotkanie

wyjątkowo zapamiętała.

A to, dlatego,

że pod drzwiami domu stała,

w którym ON

w wypełnionym po brzegi

pomieszczeniu nauczał.

Słuchała Go

z zapartym tchem.

Poznali Ją

i powiedzieli Jezusowi,

że na zewnątrz jest

Jego Matka.

A On

nie poszedł do Niej od razu,

tylko do słuchaczy powiedział

miłe im słowa:

że kto Jego słucha,

ten Mu jest ojcem,

matką, siostrą, bratem.

 

Zapewne

to im radość sprawiło,

a tymczasem Matka

na Syna czekała cierpliwie,

Pod domem stała.

Wierzę,

że spotkania ze Synem

się doczekała.

 

Nie od dziś rozumiała,

że ma specjalną misję

Do wykonania.

Dlatego patrzyła,

zapamiętywała,

choć była w pobliżu,

Synowi się nie narzucała.

Nie chciała przeszkadzać

i nie przeszkadzała.

 

Była pewna,

że o Jej obecności

 Syna zawiadomią,

powiedzą Jemu o Niej,

bo chciała by skorzystał

z każdej okazji,

możliwości

i wpadł do domu odpocząć,

odświeżyć się.

A Ona by Go oprała,

On by Jej opowiedział

czego doznaje,

 Ona, co o Nim słyszała.

 

Marzenia Maryi

były pragnieniami.

Jezus

przemierzając z apostołami

Galileę,

Samarię,

 Judeę,

miał swych przyjaciół,

znajomych,

ludzi życzliwych,

którzy dawali schronienie,

czas na odpoczynek,

posiłek,

wytchnienie.

 

Maryja tylko cieszyć się mogła,

że na swej drodze

Jej syn

spotyka ludzi tak dobrych.

Ludzi wdzięcznych

za łaskę otrzymaną,

Którzy, jak mogą służą.

W ten sposób się rewanżują.

Tym, bardzo pomagają.

 

Niektóre miejsca

 Maryja znała

z opowiadania.

Betania

do takich należała.

Miejsce szczególne,

a to ze względu

na najgłośniejszy cud

wskrzeszenia Łazarza,

który dał początek

kalwaryjskiej drodze.

 

 Przez cud ten

wrogowie Jezusa

bluźniercą Go uznali

za przypisywanie sobie

mocy nadprzyrodzonej

i to, co sam

o sobie powiedział,

że jest Synem Bożym.

 

Maryja

nie raz syna ostrzegała

by wiedział o ich zawziętości.

Jezus

wiedział jedno, musi dać

świadectwo prawdzie

mimo,  że dozna ich gniewu,

zazna wrogości.

 

Pytała dlaczego?

arcykapłani,

kapłani,

uczeni w Prawie,

uczeni w Piśmie

mają w sobie tyle jadu,

tyle złości.

 

Pytała za co?

Za tyle dobra, które czyni,

za tyle nieszczęść zażegnanych,

łez otartych,

cudów dokonanych.

Rozmnożenie chleba,

połowów udanych,

ludzi uzdrowionych,

wskrzeszonych.

 

Tak Maryjo.

Właśnie za to.

Bo ich trwogą napawało

co Jezus mówił o sobie

i dokonuje takich rzeczy

jako oni, przedstawiciele ludu,

namaszczeni Arcykapłani,

słudzy Jahwe

czynić nie mogą.

 

Maryja

Bardzo się o syna obawiała,

bo fala wrogości

na sile wzbierała.

A On, ani się bał,

ani lękał,

ani trwożył,

choć wróg na Nim

swe języki ostrzył,

fałszerstwa mnożył,

bluźnierstwo zarzucał,

sądem straszył,

karą groził.

 

Maryi odwagi dodawała

wypowiedź syna,

którą zapamiętała

i w podobnych sytuacjach

sobie powtarzała:

„Jam po to przyszedł na świat,

aby dać świadectwo prawdzie”,

Ale ta prawda dla Starszyzny

gorzką się okazała,

a Jemu zemstę przybliżała.

 

Jezus wpadł

na cudowny pomysł.

Postanowił, choć raz

razem z apostołami

i tylko w ich gronie

spożyć wieczerzę.

Wskazał miejsce,

gospodarza domu.

Wydał polecenie

by przygotowano potrawy,

chleb, wino,

by przygotowano

stół, ławy,

misę z wodą

do obmycia nóg,

tak by był zachowany

cały ceremoniał

przyjęcia świątecznego.

 

Tak wszystko

zostało przygotowane.

A to,

co podczas się działo,

zdumiewało,

zastanawiało,

począwszy od tego,

że On ich Mistrz

nogi im umywa.

Potem

wygłasza mowę

jak testament brzmiącą.

Błogosławiąc chleb mówi,

że to Jego ciało.

Błogosławiąc wino mówi,

 że to krew Jego.

 

Te słowa słyszą,

tych słów słuchają,

a nie wiele rozumieją z tego.

Nic dziwnego,

bo pojąć się nie da.

Potrzebna jest wiara,

a w nich zda się

jeszcze mała.

 

Syci pokarmem,

syci zdarzeniami,

syci Jego słowami,

świadom tego co otrzymali,

kim się stali

nikomu z nich

nie przyszło do głowy,

że taką wieczerzę spożywali

z Nim pierwszy

i ostatni raz.

Bo wrogowie

mieli już plan gotowy.

 

Z Wieczernika wyszli.

Jezus

kierunek wyznaczył,

Ogród Oliwny

z mnóstwem drzew,

na stoku położony.

W pełni księżyc ich dostrzegł

i na nich patrzył.

Wszyscy byli rozmowni.

Tylko Jezus był zamyślony.

 

Doszli,

miejsca sobie znaleźli,

Jezus

poprosił z nich trzech

i poszli

nieco dalej.

A On ukląkł i się modlił.

 

Apostołowie

jedni się zdrzemnęli,

inni twardo spali.

Zbudził najbliższych sobie

z wyrzutem, że nie czuwali.

 

Podnieśli oczy

i spostrzegli Jego twarz

bardzo zmienioną.

Smutną,

zalęknioną,

spoconą.

 

Odwrócił się

i poszedł modlić się dalej.

 

Nie wiele czasu upłynęło,

wraca,.

Słyszą dochodzące głosy.

Jego apostoł na czele

Judasz,

za nim cała zgraja

ludzi,

żołnierzy.

 

Judasz podchodzi

całuje

swego Mistrza w twarz.

Tym pocałunkiem zdradza.

 

Jeden Piotr staje w obronie.

Jezus jej nie chce,

nie potrzebuje.

Wkrótce się dowie,

że wszystko to, co się dzieje,

to Boży plan się realizuje.

 

Przestraszeni uciekli,

Każdy w swoją stronę.

Pomyśleli

koniec kariery, przerażeni.

 

Najmłodszy Jan

głowy nie stracił,

co sił w nogach

do Jezusa Matki pośpieszył

z wieścią smutną,

złowrogą.

 

Ostrą

jak miecz wbity

w serce.

Jej syn Jezus zdradzony,

pojmany,

skuty,

w rękach żołnierzy

na polecenie arcykapłanów

rzekomych pasterzy

ludu,

który w Boga wierzy,

oczekuje Mesjasza,

ale takiego,

jakiego sam sobie

wyobraża.

 

Nie skrywając bólu,

tłumiąc łzy

rusza w drogę

do Jerozolimy.

By

jak najbliżej być przy Synu.

Może potrzebować Jej

w tym czasie próby.

 

Jan mówi Maryi

o ostatnich wydarzeniach.

o Wieczerniku,

o Wieczerzy,

którą kazał przygotować.

O tym,

co powiedział

o Swoim ciele,

o krwi Swojej.

Czego dokonał

nakazując im

czynić to

na Jego pamiątkę.

 

Maryja zdumiona,

że tyle się wydarzyło

przed Świętami Paschy

a Jej przy tym nie było.

 

 Nie wiem,

kto przegapił,

że nie było tam Jego Matki.

A bardzo

by się przydała.

Byłaby świadkiem

czegoś tak ważnego

jak błogosławienia wina,

chleba,

cudu Eucharystycznego.

Patrzyłaby

na Jezusa w geście

umywania apostołom nóg,

wysłuchałaby

w uroczystej modlitwie

Jego słów

by jedno stanowili,

by wzajemną miłością

siebie darzyli.

 

Wszystko apostołowie

Maryi opowiedzą

przy najbliższym spotkaniu.

Okaże zrozumienie,

że tylko apostołowie

mogli dzielić z Chrystusem

tak ważne wydarzenie.

 

Apostołowie będą

jeszcze nie raz Jej opowiadać.

Będzie prosić by powtarzać

Jego słowa,

by je zapamiętać,

zachować.

 

Wielkim bólem

dla Niej pozostanie

prawda,

o zdradzie

apostoła Judasza,

którego jak innych

sam powołał,

zaufaniem darzył.

A on

o karierze,

o korzyści osobistej

marzył.

 

Przyjmie to wszystko

jak kolejne zdarzenie

wypełniającego się proroctwa

o mieczu boleści.

Kiedy je słyszała

z ust starca Symeona

nie wiedziała co ono,

w sobie mieści.

 

Teraz już wie,

że losy Syna,

zdarzenia z Nim związane

ranią serce,

wyciskają łzy

ludzką nienawiścią,

wrogością zadane.

 

Jak pomóc?

będzie Matki pytaniem.

Do kogo? się zwrócić

z prośbą o wysłuchanie.

Gdzie szukać pomocy?

Ratunku dla syna

jak wokół tak wielu wrogów.

 

Przyjaciół,

apostołów,

uczniów nie widać.

Ani tych,

których uzdrowił,

którym życie przywrócił,

których nakarmił,

którym cudownie

chleb rozmnożył.

 

Zalęknieni,

strachem podszyci,

jakby o doznanym dobru

zapomnieli.

 

Maryja

z tymi myślami

pozostanie sama

szukając

towarzystwa niewiast

w nadziei,

że czegoś się dowie

prędzej

niż rozproszeni,

przestraszeni

apostołowie.

 

Są miejsca,

do których

prawa wstępu nie ma.

Musi stać

za zamkniętymi drzwiami.

Co się za nimi działo?

Co zrobili? z Jej synem

Dowie się

jak Go zobaczy,

kiedy Piłat związanego 

pokaże zbiegowisku

i powie

„Oto człowiek”

A Matka dojrzy

poranione Jego ciało.

 

Zacznie się to,

co najgorsze,

najokropniejsze

w życiu Matki.

Patrzenie na mękę,

zadawany ból,

bicie syna

bez możliwości

niesienia pomocy,

bez szansy zbliżenia,

spojrzenia w oczy

by powiedzieć:

„ Jestem przy tobie”

I choć tym,

doznawany ból

uczynić lżejszym.

 

Szukać będzie okazji

by dać znać

o swej obecności

i szepnąć choć słowo

o swym bólu,

o swej miłości.

 

Przyjdzie moment

niezapomniany

na kalwaryjskiej drodze,

                                    kiedy Jezus                

z krzyżem na ramionach

czuje na sobie wzrok Matki

i spojrzy w Jej stronę.

A Ona

z szeroko otwartymi oczami

przysłoniętymi

bólem,

łzami,

powie Mu wszystko

w jednym słowie

„Jestem”

patrz jak blisko.

 

Dostrzeże Maryja

odważną Weronikę

widząca

zakrwawione oblicze.

Nie zważając na nic,

przez gapiów

się przedziera,

staje przed Jezusem

i twarz Mu ociera.

 

Widzi Maryja

płaczące niewiasty,

słyszy słowa Syna

„Nie płaczcie nade Mną

ale nad synami waszymi”.

Wie

o kim mowa.

Nad Jego oprawcami,

ludzi tej ziemi,

Jego ojczyzny,

tak niewdzięcznymi,

zabijającymi proroków,

nienawistnymi.

 

Przerażona

upadkami Syna

nie wie

czy się podźwignie?

Czy wstanie?

Bity,

zmuszony do wstania

pójdzie dalej.

Na szczyt

góry kalwaryjskiej,

miejsce kaźni.

 

Tam

drogę Jej zagrodzą,

iść dalej

by być jak najbliżej

nie pozwolą.

Nie chcą

by niewiasty patrzyły

na przybijanie

rozpiętego ciała na krzyżu.

Ale też nie chcą

by im,

w tym przeszkadzano

płaczem,

złorzeczeniem,

nazywając ich oprawcami.

 

Dopiero

jak podniosą krzyż,

osadzą go w ziemi,

sami spojrzą czy dobrze?

wyrok wykonali.

 

Ręce wytrą,

odzienie otrzepią,

zerkną na wiszące

w konwulsjach ciało

świadomi, że zrobili

co do nich należało,

 

A dla wiszącego

zaczyna się konanie.

Nikt nie wie jak długo?

będzie trwało.

 

Maryja

podchodzi pod sam krzyż.

Unosi głowę,

patrzy wzwyż

na Jego oczy

patrzące w niebo

szukając litości.

 

Na Jego ciało poranione,

zakrwawione.

Usta otwarte,

spragnione.

Na rozdzierające się

rany rąk i nóg

pod ciężarem

własnego ciała

i słyszy tych kilka

Jego ostatnich słów:

o przebaczeniu,

o raju dla łotra,

o pragnieniu.

Ale też słyszy słowa

do siebie skierowane,

by syna

miała w Janie,

a on

apostoł Jego umiłowany

wziął Ją do siebie

i miał w Niej Mamę.

 

I przychodzi moment,

kiedy Jezus

w konwulsjach cały,

a na drżącym,

skrwawionym,

spoconym ciele

muchy żerowały,

wypowiada

ostatnie słowo

Wykonało się”.

 

Skonał,

 Bogu ducha oddał.

 

Jezus wisiał,

ciało bladło,

głowa opadła.

Dla pewności,

że nie żyje

żołnierz

na oczach Matki

bok  włócznią przebija.

Wypływa

krew i woda.

 

Tego momentu

nie wytrzymuje

cała przyroda.

 

Ciemności nastają,

trzęsienie ziemi,

groby pękają.

Wojsko,

gapie,

arcykapłani przerażeni

pośród ciemności,

wichury,

ocalenia,

drogi szukają

i słychać głos spóźniony

żołnierza

„Zaiste to Syn Boży”.

 

Maryja

o tym wiedziała.

Teraz została sama.

Ludzka nienawiść

Go zabiła,

Syna Jej zabrała.

 

Martwe Jego ciało

zdejmą z krzyża.

Matka

weźmie Je na kolana,

do serca przyciśnie,

przytuli

jak przed wielu laty

w Betlejem,

w stajenki żłobie.

 

Owiną w płótna,

w pośpiechu złożą

w pożyczonym grobie,

bo nadchodzi szabat.

 

Ręce

z krwi umyją,

do modlitwy złożą,

 ich usta wypowiedzą

„Przyjdź Panie, nie zwlekaj,”

„Niebiosa spuśćcie Zbawiciela”.

 

A oni

już się Go pozbyli.

W kłopot ich wprawiał,

innego chcieli,

o twardym sercu,

z mieczem w ręku.

Takiego,

który rozprawiłby się

z rzymianami

a nie,

wdawał się z grzesznikami,

mówił

o miłości nieprzyjaciół,

o przebaczeniu wrogom

i na co dzień

zasypywał ich morałami.

 

Czekać będą dalej.

Ich niedoczekanie.

Raz Mesjasz przyszedł,

szybko się Go pozbyli,

bo więcej

było w nich zła

niż wiary.

Mesjasza

do krzyża przybili,

uśmiercili.

Myśleli,

że kłopotu się pozbyli,

a tym

tylko go sobie narobili.

 

Prawdą jest,

że Mesjasz

powtórnie przyjdzie

w dzień

 Sądu Ostatecznego.

 

Niech się modlą,

Boga proszą,

błagają

dla siebie

plemienia przewrotnego

i czekają

na miłosierdzie Jego.

 

Wieść

o śmierci Jezusa,

Proroka,

Nauczyciela z Nazaretu

szybko się rozchodziła.

Zanim

do wszystkich dotarła

inna radośniejsza,

trudną do uwierzenia

nadchodziła.

 

A była prawdziwą.

Że wstał z grobu,

zakpił z wszystkich

swoich wrogów.

 

Bo oni, tym razem

swej złości

już nie będą mogli

na Nim wyładować.

Będą mieli kłopot inny.

Nie będą

im dowierzać

a będą

od nich odchodzić.

Przestaną

ich poważnie traktować.

Zostaną sami

ze swą niewiarą,

niewiernością,

z krwią Boga na rękach,

z grzechami.

 

Najwięcej radości

zazna Matka Maryja.

Gdy zobaczyła

przychodzącego do Niej

zmartwychwstałego Syna.

 

A przyszedł

by podziękować

za wszystko

za co się zgodziła,

czego zaznała,

co doświadczyła.

 

Poprosi Ją

by Jego uczniów

jak synów miała.

 

A ich,

by troszczyli się o Nią,

jak Matkę traktowali.

 

To ich zespoli,

zjednoczy.

Będą jak rodzina.

Jej dom,

ich domem się stanie

skąd pełni wiary,

napełnieni Bożymi darami

pójdą w świat

z zapałem,

głosząc Dobrą Nowinę

o Chrystusie Zmartwychwstałym.

 

Odtąd

zawsze będzie w pobliżu

apostołów grona.

Wiedzieć będzie

o licznych Jego pojawieniach,

o cudach, które dokona.

Aż przyjdzie dzień

kiedy ucałuje Jej ręce

i odejdzie do nieba.

 

W Wieczerniku

wraz z uczniami

trwać będzie

na modlitwie.

Napełniona wraz z nimi

Ducha Świętego Darami

wróci,

skąd przyszła.

Do Nazaretu,

do domu,

w którym doznała

Zwiastowania.

 

Dożywając swych lat

czekać będzie

radosnego spotkania

ze swym Synem

po przekroczeniu

śmierci progu

w wieczności.

 

Ale dając swe ciało

Bogu,

względy niebios

sobie zaskarbiła.

I kiedy

przez śmierć Jej dusza

do Boga wracała

nie pozwolił Bóg

by grobu zaznała.

 

Z duszą i ciałem

wziął Ją do nieba.

W to wierzymy

i podziwiamy jak Bóg

dobro człowiekowi pamięta.

Bo za nie Maryja,

Matka Jezusa

nam Matką pozostanie.

Jako Matka

wszystkich ochrzczonych,

wierzących,

jako Wniebowzięta.

 

Czci ją świat

w miejscach cudownych,

w których się objawiała.

Czcimy Ją

na Polskiej ziemi,

na której matką się okazała,

chroniła,

osłaniała,

oddalała

niebezpieczeństwa,

gdy naród był w niewoli,

w kajdanach.

I za to w podzięce,

że była obroną

ogłosiliśmy Ją

naszą Królową.

Z dzieciątkiem na ręku,

na głowie z polską koroną.

 

Polaków przekonała,

że jest Matką Boga,

choć nie wszystkim

Bóg bliski,

ale ONA

wszystkim zawsze Droga.

 

Zawsze z Jej medalikiem,

z Jej obrazkiem,

z modlitwą do niej,

ufny w Jej wstawiennictwo

gdy trwoga,

gdy choroba,

gdy śmierć blisko,

choć z dala

od Kościoła.

 

Wierzę, Nie zawiedzie,

bo żadna Matka

syna nie odtrąci

nawet wtedy

gdy niedobry,

zły.

Bo dla Matki

tylko błądzi.

Wiem, co robi.

Do serca przyciśnie,

mocno przytuli,

do ucha szepnie

pojednaj się z Bogiem

i on to zrobi,

bo Matce uwierzy.

Ona

go przekona,

i ze łzą w oku,

ze zranioną duszą

wpadnie

w Miłosiernego Ojca

rozwarte ramiona.

 

- - - - -

 

Masz swą Matkę,

Tę,

która Tobie

życie dać chciała

i dała,

Matką ci była

kiedy byłeś

od niej we wszystkim

zależny,

na Nią zdany.

wszystko ona

Ci zapewniała.

 

Dzięki Niej,

jej staraniom

dorastałeś.

Wyszedłeś

spod jej skrzydeł

dających Ci

bezpieczeństwo,

miłość

i zawsze ochronę

przed wszystkim

co Ci zagrażało.

 

Dorosłym się stałeś.

Powiedz jej śmiało

DZIĘKUJĘ CI MAMO

tak jak Jezus

Powiedział,

A za co dziękował?

To samo

co Ty, wiedział.

                                                             jacek

TytuĹ‚  
Strona główna
Dodaj do ulubionych
KONTAKT
Ilość odwiedzin: 875500
Ilość osób online: 2
Logowanie
BLOG

Locations of visitors to this page