*
*
*
*
*
*
Rozmiar: 17297 bajtów
Czwartek, 28 marca 2024 - 88 dzień roku
Aktualności

Ewangelia

Rok A
Rok B
Rok C
Ewangelia aforyzmy

Aforyzmy rok A
Aforyzmy rok B
Aforyzmy rok C

Ewangeliczne sentencje

Uroczystości

Święta

Święci

Fraszki

Aforyzmy

Aforyzmy religijne
Aforyzmy z życia

Wiersze

Wiersze religijne
Wiersze z życia

To i owo

 

DROGA KRZYŻOWA......
DROGA KRZYŻOWA - Teksty Ernest Bryll
DROGA KRZYŻOWA - obrazy Jerzy Duda Gracz
 
Stacja I:
Jezus na Śmierć skazany


 
Wstajemy, ciężko brodzimy w cieniu
Każdy Judasza ma na ramieniu
Judasz nas dziobem uderza w szyję
I milczkiem sprawdza jak serce bije
I ostrzy pióra, i łyka ślinę
I pleśń wyczuwa, sen i padlinę
Pomóż nam Boże, bo upadamy
Gdy nas zaciska swymi skrzydłami
Rośnie, tłuścieje sobie na chwałę
Chce byśmy byli z nim jednym ciałem
 
Stacja II:
 Jezus bierze Krzyż


 
Ten człowiek szedł tak ciężko i z taką pokorą
Jak Bóg, co nie mógł grzbietu rozprostować
Bo niósł belkę ciosaną żołnierskim toporem
I zaczynała się Droga Krzyżowa
Ten człowiek szedł tak cicho – jakby nie oddychał
Słyszał jak w radio radośnie szeptano:
Że się nauczył myśleć a więc już nie słychać
Co myśli. A jak myśleć? – Właśnie nauczano
 
Dziennikarze go w zęby bili mikrofonem
I pytali:- Człowieku, czyś zadowolony?
I wdzięcznie się o krzyża belkę opierali
I gadali: - Choć trudno, lecz idziemy dalej…
 
Ten człowiek szedł tak ciężko i z taką pokorą
Aż reporterów wzięło lekkie obrzydzenie:
 Bo skąd się takie gęby zapocone biorą
 Skąd grzbiety nadpęknięte, głupawe spojrzenie?
 Cóż, tępe życie. W stajni się narodził
Z osłem i wołem gadał. Co dzień jak co dzień
Na grzbiet mu ciężar zwalisz, niesie, nawet nie wie
Jaka się kryje siła w tym krzyżowym drzewie
 
Zapomniał na pewno o czym dawno gadał
I nie przypomni, co przyjaźń, co zdrada
Zapomniał jak go bito i jak go sądzono
Niech teraz swoje niesie gdzie mu pozwolono
 
Ten człowiek szedł tak ciężko i z taką pokorą
Jak my. Przez miasto zmięte w pomiętym ubraniu
 
I nikt nie wierzył, że nadejdzie pora
Kiedy podźwignie kamień Zmartwychwstania
 
Bo ledwo szedł. Nie myślał. Takie były ciężkie
Belki…Krzyża…codzienne
 
 
Stacja III:
Jezus po raz pierwszy upada


 
Niósł belkę. Upadł. Dyszy przed nami
A my spłoszeni, nieprzygotowani
Udajemy – nic nie widzimy
 
Jest niedziela. My, pięknie ubrani
Do kościołów bardzo się śpieszymy
Gdzie czcigodne śpiewając pieśni
Razem z Bogiem bezpiecznie jesteśmy
Bóg nasz tam jest. Więc mówiąc szczerze
Na ulicy
Nie może leżeć
 
Stacja IV:
Jezus spotyka Maryję


 
Od wesela biedaków w galilejskiej Kanie
Nie było o Niej słowa W Ewangelijach
Bo niepotrzebna tam była Maryja
Gdzie było cudów wielkie świętowanie
Nie słychać było o Niej w Palmowej Niedzieli
Gdy każdy w mieście chciał być uczniem Twoim
Gdy każdy wołał, że już się nie boi
Bo zna Mesjasza i wyzwolicieli
 
Nie było Jej, - gdzie ciemność, wieczerza zdradziecka
Nie będzie Jej, gdy Judasz śliną was obliże
Ale tak będzie stać pod naszym krzyżem
Jak stała pod męką Boga – swego dziecka
 
Gdy nas odejdą wszyscy, Ona pozostanie
Tak jak była przy każdym gdyśmy się rodzili
Ona wyprosi dla nas – byśmy wino pili
Nie ciemną wodę śmierci
Ale Zmartwychwstanie
 
Stacja V:
Przypowieść o Cyrenejczyku


 
Ani był przez Boga wybrany
Ani był przez Piłata skazany
Tylko stał przy krzyżowej drodze
Wystraszony i ciekawy przechodzień
 
I wybrali go żołnierze z tłumu
I zaczęli uczyć rozumu
Żeby wiedział co to jest padanie
Umieranie przed ukrzyżowaniem
 
Jak on bał się? – Tak my się boimy
Jak on pocił się? – Jak my krwawimy
Płynąc nocą w pościeli wilgotnej
Ślepiąc w sufit jak w niebo samotnie
 
Jak on doszedł? – Tak jak my dojdziemy
Jeszcze bladzi, zdyszani, niemi
W puste miasto spod krzyża puszczeni
Co jest drzewo, ból i gwóźdź nauczeni
 
I będziemy się bać całym ciałem
Jak on bał się – Żydowina zwykły
Do pomocy Bogu nienawykły
Który wiedzie tylko – Że się stało
Że wyrwano go w gorzki piątek
I twarz Bogu musiał pokazać
I nie może już swej twarzy zamazać
I udawać, że stoi z łzą w oku
W miękkiej mgle tych, co patrzą się z boku.
 
 
Stacja VI:
Ulica Św. Weroniki


 
Ludzie na święto okna czyszczą
Z ciemności szyby obmywają
Na chwilę niebo rozjaśniając
By, choć raz promień święty błysnął
 
Potem czekają. Sadzą prószy
Na okna białe, zimne, puste
 
W kuchni się ciemna szmata suszy
Jak Weroniki zmięta chusta
 
Stacja VII:
 Jezus po raz drugi upada


 
Wziął, upadł na ulicy a więc się nie liczy
Bo tylko z nas układa się piękny rachunek
Tylko nam jest dodane. I tylko my sumę
Umiemy zdawać przed boskim obliczem
 
Nie ma litości najmniejszego włoska
Pan nasz z główką malutką, jak plemnik liczenia
A więc się nie oglądaj. Cóż, że Jezus został
Możesz zapłakać za nim. Ale oczu nie masz
 
Kto głupio się obejrzy może się obudzić
Z głową na zawsze w przeszłość przekręconą
 
Tak właśnie człapie wielu dobrych ludzi
Ubogą stroną
 
 
Stacja VIII:
 Jezus pociesza płaczące kobiety


 
Bóg płakał patrząc na nie. A one widziały
Jako potwarzy Boga łzy i krew spływały
Niby cieniutkie rzeki. A każda zmywała
Czarne poletko pobitego ciała
 
Widziały skórę suchą, dobrze przeoraną
Otworzoną do słońca każdą słoną raną
 
Zakryły twarze by nie patrzeć więcej
Nad czym płakały
Nad tym – co jest?
Czy co będzie?
 
 
Stacja IX:
  Jezus po raz trzeci upada


 
Co u nas? Jak to u nas. Lepiej być nie może
Bóg upadł. Lecz w ogóle u nas nie najgorzej
Żyjemy świetnie bo jeszcze żyjemy
I nie zginęło nam nic oprócz kraju
Trochę go ludzie po nocach szukają
Bóg upadł. Lecz w ogóle zwyczajnie się dzieje
Jakeśmy tu zwyczajni, że się zawsze działo
Każdy dowcip pędzi i do gardła leje
 
Jak ci opowiem strasznie się uśmiejesz
To co się działo gdzieś się zapodziało
 
Dzień zwyczajny. Bóg upadł. Więc nic się nie stało
 
 
Stacja X: 
Jezus do naga odarty


 
Bóg od tego cierpienia
Niepodobny do bożego stworzenia
 
Plecy jak połamane
Rana zakrywa ranę
Twarz nieboska – jak sina ziemia
 
Trzeba Go odziać na obrazach naszych
W srebrne sukienki
Bo straszy
 
W pieśni o Bożej męce
Ale tylko rzewne i miękkie
 
- Rany Boskie. Zakryjcie to Ciało
Żeby tak po ludzku nie śmierdziało
 
 
Stacja XI:
Jezus do Krzyża przybity – Modlitwa Miejska


 
Ach, Chryste z niebios wychylony
Co podtrzymujesz nasze domy
I nasze życie także krzywe
Bolą Cię krzyże
 
Taki ugięty od wiecznego
Do śmiertelnego? Nawet Bóg
Ledwo wytrzyma. Gdyby mógł
Odgiąłby się krzyża swego
 
Ale nie może. Bo ma dłonie
Przybite tam gdzie my żyjemy
I chce od złego nas zasłonić
A my nie wiemy…Czy też chcemy?
 
A rany Boskie Kto je widzi?
Dla naszych oczu to nie rana
 
Tylko asfaltu łza wylana
W pęknięciu co przez miasto idzie
 
 
Stacja XII:
Jezus na Krzyżu umiera


 
My, mali ludzie cośmy do ostatka
Stojąc u krzyża na cuda czekali
Cośmy uciekli, głowy pochowali
I każdy sobie gębę ręką zatkał
Już nie będziemy o cudach gadali
 
My, mali ludzie cośmy do ostatka…
My, mali ludzie w strachu czekający
Że przyjdą także po nas i na krzyż przybiją
Uciekaliśmy od kobiet płaczących
Zapomnieliśmy Jana wraz z Maryją
Bo się nam powróz zacisnął pod szyją
 
My, mali ludzie w strachu czekający
My, mali ludzie cośmy uwierzyli
Że Ty przemienisz biedę w chleb i wino
Zobaczyliśmy Twoje ciało sine
Zamiast zwycięstwa octu się napili
 
My mali ludzie cośmy uwierzyli
Jak ciemno, mroźno jest przy Twoim grobie
A dla nas domy jak groby stawiają
Ty leżysz martwy kiedy nas ścigają
I gdzie Twe wino i chleb nie odpowiesz
Kiedy uczniowie właśnie Cię zdradzają
Jak ciemno, głucho jest przy Twoim grobie
Ach, każdy się przemieniał innych dotykając
I zasiedliśmy jak dzieci spłoszone
Do spóźnionej wieczerzy w betonowych domach
Bo On był
Czekał w każdym – kiedy to poznamy
Że jest w twarzach przyjaciół, z którymi czekamy
 
 
Stacja XIII: 
Jezus z Krzyża zdjęty


 
Narody małe – kiedy krzyżowane
Są jako Chrystus czyste. Gdy się urwą z krzyża
Muszą ozdrowieć szybko, zamknąć każdą ranę
 
Więc jako pies wytrwale krew językiem liżą
I pozostają czasem w tym półpsim ukłonie
Już z dobrowoli czujnie uśmiechnięci
Do tych co mogą kopnąć…
Dawniej jako święci
 
Dzisiaj już tylko…Jezu czuwaj nad mym krajem
Bo czasem nie wiem: - czyśmy wielkim bólem zgięci
Czyli też z przypodchlibstwa?..
Jak wierni lokaje
 
 
Stacja XIV: 
Jezus do grobu złożony
Ballada o Wielkiej Sobocie


 
Wczoraj był w moim życiu znowu gorzki piątek
Sucho i Czarno. Nagle Go spotkałem
I jak to bywa zawsze – nie poznałem
Choć miał na dłoniach krwawych blizn zaczątek
 
Ani Mu było potrzebne gadanie
Gdzie się świniłem, śliniłem, dławiłem
- Obudź się – szepnął. Nagle się zbudziłem.
- Jeśli chcesz Bryllu, jutro będzie Zmartwychwstanie
 
Stacja XV: Jezus Zmartwychwstaje




Bóg odrzucił ten kamień jakby nic nie ważył
I wstał tak lekko z grobu, że na twarzach straży
Nie było widać lęku i zdumienia
Może nie zobaczyli nawet, że się świat odmienia
 
Bóg odrzucił ten kamień jakby nic nie ważył
 
Bóg zmartwychwstał, odwalił groby naszych domów
Gdzie tak już dobrze we śnie dusznym było
I nie przepuścił tej nocy nikomu
Spod ciepłych pierzyn wywlekał nas siłą
 
Bóg zmartwychwstał, odwalił groby naszych domów
Byśmy stanęli. Na światło spojrzeli
Byśmy wołaniem wielkim odetchnęli
Bóg odrzucił ten kamień
 
Stacja XVI: 
Jezus ukazuje się Apostołom


 
A to ja Panie Boże – ja z paluchem brudnym
Którym Ci znowu w ranie będę grzebał długo
A to ja Panie Boże – Baranek obłudny
Co się uśmiechnie tylko gdy krew pójdzie strugą
I patrząc w Twoje oczy osłupiałe
Zapyta:
- Boli, Boga?...przepraszam, nie chciałem
 
- - - - -
 
Dotknął nas. I pozwolił rany swej dotykać
A potem poszedł. Kto wie czy się zjawi
Jedni wiernie czekają nie chcą drzwi przymykać
Drudzy je zatrzasnęli…
 
Czy Mu rana krwawi?
Czy już zarosła blizną zapomnienia?
Bo kto z nas godny był tego cierpienia
 
Na razie na tych, którzy zapomnieli
I na tych, którzy u drzwi wciąż czuwają
Spłynęła cisza.
Czasem nam się zdaje
 
Że słychać Jego kroki. Daleko, niepewnie
Że czeka na nas. Chodzi zatroskany
I prosi! – Przyjdźcie. Dotknijcie tej rany
Jeżeli nie uwierzycie znów was krwią upewnię.
 
Stacja XVII:
  Jezus ukazuje się w Galilei


 
 Gdy dwóch z was zbierze się w imię moje
Ja będę z wami…
Ale Go nie było
Choć czekaliśmy z wielkim niepokojem
Żeby się szeptem słowo zaświeciło
Żeby ruch ręki, chleba przełamanie
Ale nie przyszedł na nasze spotkanie
 
Więc trzeba iść do siebie gdzie zwykle siedzimy
Gdzie ciemno i bezpiecznie w tej ciemności znanej?
Bo w niej nie musi być wszystko widziane
I już niczego się nie przestraszymy
 
Więc trzeba iść do siebie? Znowu patrzeć w ścianę
Gdzie nie ma ani szpary tylko beton lity
Przed świtem
Trzeba już iść do siebie. A więc się żegnamy
 
I każdy nagle poczuł jakby dotknął rany
Drugiego, i jak gdyby Przyjaciel Nieznany
Dotknął rąk naszych, co były spocone
Brudne a teraz nagle oczyszczone
 
Jak ten chleb, co już spleśniał a został wezwany
By stał się chlebem, który mamy dzielić
Jak woda co się nagle zaczęła weselić
I nie cuchnęła więcej rdzą i chlorem
A stała się tak miękka jako deszcz wieczorem
Kiedyś tam. We śnie czy w dzieciństwie kraju.
 
Stacja XVIII:
Wniebowstąpienie - Do Częstochowy


 
Do Częstochowy poszliśmy w butach szlacheckich
Ale te pańskie buty nogi nam otarły
I trzeba było dalej – jakbyś dzieckiem
Był – dyrdać na bosaka…
 
Tłumy na nas parły
Więc skakaliśmy chromo po kamieniach
Zanim poznały stopy co to ziemia
I jak sypny piasek podźwiga w kurzawie
Wstaje chorągwią aż do nieba prawie
I jak wiatr każdy jego lot odmienia
 
Do Częstochowy poszliśmy. I dotąd
Jeszcze idziemy aż do bólu głowy
Ściśnięci w tej pielgrzymce naszej narodowej
Bieda do biedy i pot aż do potu
Siła do siły a lęk z przerażeniem
 
I może właśnie to jest uzdrowienie
Że dotknęliśmy siebie. I pod Jej obrazem
Każdy pozostał sobą a byliśmy razem
Zrozumieliśmy ciemności zasłonę
Spod której twarz zraniona ledwo nam jaśnieje
I cud nie w tym tylko żeby mieć nadzieję
W Bogu…
Lecz Boga do siebie przekonać
  
- - - - -
 
 
0 Comments
Posted on 07 Apr 2014 by jacek
Content Management Powered by CuteNews
TytuĹ‚  
Strona główna
Dodaj do ulubionych
KONTAKT
Ilość odwiedzin: 864225
Ilość osób online: 4
Logowanie
BLOG

Locations of visitors to this page